1. Siedziałem okrakiem na drabinie. Część II Krakowska podsuszana


    Data: 29.12.2018, Kategorie: Geje Autor: Yake, Źródło: Fikumiku

    ... pewno lepiej niż ten ktoś, kto malował to hasło. Jeżeli mnie pamięć nie myli „to żołnierz” pisze się przez jedno „ż” , drugie powinno być „rz” – stwierdziłem. On się odwrócił się w stronę okna, popatrzył chwilę i powiedział: – Macie rację, to stoi tu od jesieni zeszłego roku – to znaczyło tylko tyle, że nikt nie czyta tych bzdur, które straszą wszędzie w jednostce - pomyślałem – No to macie zajęcie szeregowy. Dwa tygodnie służby wartowniczej, a potem was znajdę i zobaczymy co potraficie. – Tak jest, panie kapitanie. – Odmaszerować. Nie wiedziałem o co chodzi, jednak świtała mi myśl, że jakoś przeżyję ten „syf”. Od pierwszego dnia zostałem wrzucony w kierat służby wartowniczej, po sprawdzeniu mojej biegłości w zakresie regulaminu służby wartowniczej. Już w pierwsze popołudnie wylądowałem na wartowni. Dwadzieścia cztery godziny służby, czyli dwie godziny warty, dwie godziny snu i dwie godziny czuwania w trzech turach. Poznałem wtedy kolegów z drużyny. Załamanie, sami „twarzowcy”, naród pszenno-buraczany, katastrofa. Jedynie kapral Kotlarczyk wyglądał i mówił normalnie. Starałem się trzymać na uboczu, ale słyszałem, że dzikowi trzeba wpierdolić, bo „dzik jest młody, że fala go musi dotrzeć”. Zapowiadało się ciekawie. Zapamiętałem sale, w której będę spał. Dwanaście łóżek w dwóch rzędach po sześć z każdej strony. Jedno pod oknem, następnie dwie pary, po dwie złączone koje i ostatnie przy ścianie koło drzwi. Będzie ekstatycznie i to bardzo, czułem jak tyłek marszczy mi się ze ...
    ... strachu: jedenastu wrogów co noc będzie mnie gnoić, a przecież po nich widać, że to młode wojsko, pewnie ostatni pobór, sami docierani przez starszą falę. Zapowiadała się walka o życie. Następnego dnia po służbie poszedłem do kantyny kupiłem fajki, pastę do zębów i trochę słodyczy. Byłem głodny, żarcie było z kategorii „dla psa”, z tym że tańszego, jak mawiał kolega Waldek z akademika. Już wychodziłem gdy od stoliczka stojącego w środku, odezwał się prawie bezzębny dryblas, z popuszczonym pasem i opinaczami kamaszy i spranym mocno, zaciasnym moro – Tej, kurfa, dziku – zaseplenił – Jak masz na imię? – Janusz. – Weee, wiara jak on się, kurfa, do fali melduje – rzucił ni to do mnie, ni to do trzech goryląt siedzących przy kantynianym stoliczku. – Dziś, kurfa, dziku stajesz w nocy do raportu. Regulamin na dotarciu wyjebiesz. Stałem patrząc na ten zwierzyniec, słuchając ich bulgotania, które było śmiechem. Myślałem „O! O! O! To będzie jedna z niezapomnianych, szampańskich nocy życia”. Przecież oni mnie zapierdolą na miękko. Nasłuchałem się o fali i jej metodach. Jednak patrząc na twarze, które do tej pory poznałem w jednostce, nie widziałem żadnej skażonej procesem myślenia. Zrobiło mi się sucho w gardle. – Tej, dzik, wypad – rzuciło, któreś z goryląt. Wyszedłem, zapaliłem fajkę, ostry dym „Radomskich” wypełniał mi płuca. Może zagram na zioma? Faceci byli na bank z Wielkopolski. Ja też byłem z urodzenia poznaniakiem, co prawda na wychodźstwie. Może będzie trochę litości. Stanęły mi ...
«1234...15»