Kropka i reszta bandy
Data: 04.05.2018,
Kategorie:
Geje
Autor: orfeusz, Źródło: SexOpowiadania
Kropkę znalazłem pod drzwiami dyspozytorni. Była maleńka i trzęsła się z zimna, bo listopadowy ranek ściął pierwszym przymrozkiem. Zwierzę miauczało cichutko, jakaś wredna dusza wyrzuciła je z mieszkania. Kolega - dyspozytor stwierdził, że to jest kotka. Cała biała, tylko na karku miała czarną plamę. Dlatego nazwałem ją Kropką. Nie mogłem jej trzymać w dyspozytorni tramwajów i autobusów, gdzie pracowałem, bo mielibyśmy na głowie sanepid. Kilka tygodni później poznałem Roberta, kierowcę karetki pogotowia.Od dobrych paru lat jesteśmy razem - Robert, Kropka i ja, czyli Michał. Mówić o nas można by dużo. Spróbuję trochę opisać część tego. co przeżyliśmy. Takie zwyczajne życie normalnych ludzi. Większość opowiadań jest smutna, u nas też bywało raz lepiej. raz gorzej. Ale po kolei.Wrocław, czyli prologZacznę egoistycznie, czyli od siebie. We Wrocławiu wylądowałem dlatego. że miałem dosyć rodzinnego Wielunia. Skończyłem tu ogólniak, po którym w 1989 roku nie miałem właściwie czego szukać. Pracowałem jakiś czas w urzędzie miejskim, w kancelarii. Przyjmowałem podania o zgodę na budowę, o przyspieszenie wydania dowodu rejestracyjnego i tym podobne. Dzień podobny do dnia. Dla mnie, geja, w Wieluniu nie było miejsca. Nie afiszowałem się specjalnie ze swoją innością, chociaż rodzina wiedziała, kim jestem. Nie robiła mi z tego powodu jakichś wstrętów, z domu nie wyrzuciła. Mogłem w Wieluniu doczekać późnej starości i zostać pochowanym na miejscowym cmentarzu. Ale mnie ciągnęło do ...
... większych miast. Często jeździłem do Warszawy, do Wrocławia. Gdańska. Któregoś razu w dyskotece we Wrocławiu spotkałem faceta, który okazał się kierownikiem zajezdni autobusowej. Oczywiście, po tej dyskotece pojechaliśmy do niego do domu, mieszkał na Krzykach, całkiem ładne trzy pokoje. Pytał, czy jestem z Wrocławia. Mówię, że nie. Na to on, czy chciałbym tu mieszkać. Facet miał na mnie ochotę, to było widać. Nawet się nie dziwiłem - miałem wtedy zaledwie dwadzieścia dwa lata, to był rok 1993. Czy byłem przystojny? Rzecz gustu. Jestem brunetem, ale nie tak owłosionym, jak każdy sobie to wyobraża. Ten gość z Krzyków był z osiem lat starszy - niewysoki blondyn, krępy. W łóżku - jak autobus: ospały. Puścił też tak smrodliwego bąka, że trzeba było otworzyć okno. Powiedział mi wtedy, że załatwi mi robotę. No i załatwił. W sierpniu 1993 roku zostałem dyspozytorem w centrali ruchu przedsiębiorstwa komunikacji miejskiej. Początkowo zamieszkałem u tego "mojego" blondyna, o którym dopiero za drugim razem dowiedziałem się, że ma na imię Gerard i jego rodzina pochodzi z Niemiec. Gerard to typ człowieka rozwlekłego jak flegma: nastawiał budzik już o trzeciej trzydzieści rano, a wstawał z łóżka pół godziny później. Przeciągał się kilka razy jak hipopotam. Z podobną zręcznością gramolił się z lóżka. W łazience robił taki hałas, że trzęsienie ziemi wywołałoby mniejsze: a to strącał dezodorant, a to potykał się o otwartą klapę pralki automatycznej i lądował jak długi na podłodze. Potem jechał na ...