1. Fin de siècle, czyli miało być tak pięknie… (część 6 i ostatnia)


    Data: 16.09.2025, Autor: Anonim, Źródło: Lol24

    ***
    
    *
    
    Przed upływem kolejnych dziesięciu minut schodziłam cichutko ku tylnemu wyjściu z kamienicy, prowadzącemu na podwórze. Z niego przemknęłam na kolejne i jeszcze następne, by wreszcie wyjść na ulicę trzy bramy dalej jako nierzucająca się w oczy kobieta w ciemnym płaszczu oraz kapelusiku z woalką. Nie zwracając niczyjej uwagi, dotarłam szybkim krokiem na dworzec Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Zajęłam pierwsze z brzegu miejsce, skłoniłam się milcząco współpasażerom i jak gdyby nigdy nic wyjęłam Pismo Święte, które w połączeniu z żałobnym strojem powinno skutecznie odstraszać potencjalnych rozmówców.
    
    Miarowy stukot kół powoli mnie uspokajał. Spoglądając na migoczące w oddali światła mijanych miasteczek, rozmyślałam nad tym, dlaczego właściwie zrobiłam to, co zrobiłam. Czy naprawdę zostałam do tego zmuszona, a wszystkie powody mojej decyzji razem (i każdy z osobna) powinny mnie w jakikolwiek sposób usprawiedliwiać? Czy sposób, w jaki to uczyniłam, świadczył nie tyle o działaniu w afekcie a raczej zimnej, od początku do końca zamierzonej zemście? Czy wreszcie przebieg wydarzeń i pozostawione ślady na pewno zostaną właściwie zinterpretowane przez odpowiednie służby, które – o co mogłam się założyć w ciemno – nie omieszkają obejrzeć sobie tak miejsca zbrodni, jak i przede wszystkim ofiar jak najdokładniej i ze wszystkich stron? Zatrzymywałam się kolejno na każdym punkcie mego doskonałego planu i nijak nie znajdowałam w nim najmniejszej nawet skazy, umożliwiającej ...
    ... jakiekolwiek powiązanie mnie z… tak, zbrodnią! Przemyślanym w najdrobniejszych szczegółach i popełnionym z pełną premedytacją morderstwem dwojga najbliższych mi osób, których jedyną winą była jakże pospolita zdrada.
    
    Tylko co z tego? Uśmiechnęłam się do siebie nie bez satysfakcji. Wszystko udało się tak idealnie, że wydawało się to aż nieprawdopodobne, a mego żelaznego alibi nie podważyłby ani C. Auguste Dupin, ani nawet sam Sherlock Holmes! Bo tak: dorożkarz widział naszą trójkę całą i zdrową, po czym zawiózł mnie na dworzec, gdzie z kolei konduktor musiał zapamiętać, jak wsiadałam w pociąg do Warszawy. Mało tego, zjawiłam się tam zgodnie z rozkładem, o czym już niedługo zaświadczę wpisem w księdze hotelowej. Tylko czy godzina mojego wyjazdu, przyjazdu do stolicy, adnotacji w hotelu oraz samego morderstwa na pewno będą się zgadzały i odsuną ode mnie wszelkie podejrzenia?
    
    Otóż będą. A to dlatego, iż tą trasą o tej porze jeżdżą dwa pociągi: wcześniejszy – na który bilet spoczywał bezpiecznie w torebce, czekając na okazanie w odpowiednim momencie – przeznaczony był dla lokalnych podróżnych i stawał po drodze w każdej możliwej oraz niemożliwej wiosce. Natomiast ten, którym właśnie jechałam, był kursem przyspieszonym, przeznaczonym dla pasażerów pragnących możliwie jak najszybciej pokonać całą trasę, dzięki czemu docierał do celu niemal równo z poprzednikiem.
    
    Gdy nadejdzie poranek, wyślę telegram, że bezpiecznie dojechałam. Oczywiście goniec nie będzie w stanie go doręczyć ani ...
«12»