1. Współlokatorka: Pocieszanie


    Data: 10.11.2025, Autor: Anonim, Źródło: Lol24

    ... przylgnęło do niej, miękko, ufnie. W naszych ruchach nie było już natarczywości, tylko gra drżenia i spokoju.
    
    Ogień nie płonął już otwartym płomieniem, był teraz żarem pod skórą, spokojnym, gorącym, obiecującym. Przenikał nas, jakbyśmy w tej jednej chwili były dokładnie tym, czym zawsze chciałyśmy być: obecnością, ciepłem, pragnieniem, które już nie musi się spieszyć.
    
    Usta znowu się odnalazły.
    
    A potem jeszcze raz.
    
    I jeszcze.
    
    Aż pocałunek stał się modlitwą.
    
    Jeszcze nie zdążyłyśmy się wyciszyć. Jeszcze żar tlił się pod moją skórą, kiedy spojrzałam na Janę i zobaczyłam coś więcej niż tylko spokój. W jej oczach było ciche wołanie, bezgłośne, lecz intensywne. Potrzeba oddania. Głęboka ufność i… pragnienie. Tak wyraźne, że niemal dotykalne.
    
    Nie odpowiedziałam słowem. Nie potrzebowałyśmy ich już. Przysunęłam się bliżej i opuszkami palców pogładziłam jej policzek, a potem lekko uniosłam podbródek, szukając w niej potwierdzenia. I je otrzymałam, w nieśmiałym półuśmiechu, w ledwie widocznym skinieniu głowy. W tej cichej zgodzie, której nie trzeba było wypowiadać.
    
    Jana przekręciła się na brzuch, zginając ramiona pod głową, jakby układała się nie w rozkoszy, lecz we śnie, pięknym, ciepłym, bezpiecznym. Jej jasne włosy rozsypały się po plecach jak niemy poemat. Obserwowałam, jak ciało powoli się układa, miękko i płynnie, jakby prowadzone przez melodię, której mogłyśmy słuchać tylko my dwie.
    
    Usiadłam obok niej, pochylając się nad jej biodrami z niemal ...
    ... nabożnym skupieniem. Nie była to żadna dominacja, raczej troska ta sama, z jaką stroi się instrument przed pierwszym dźwiękiem. Poprawiłam ich ułożenie, a moje dłonie objęły jej pośladki z delikatnością niemal ceremonialną. Uniosłam je lekko, pomagając jej się otworzyć. Pokazać się. Oddać.
    
    Pocałunki, które zostawiałam na jej skórze, były ciche, ale niosły w sobie coś więcej niż namiętność. Były wyrazem zachwytu, wdzięczności, modlitwą na ołtarzu kobiecości. A Jana odpowiadała mi ciałem, napinając się lekko, wypinając z tą niewymuszoną ufnością, która rozbrajała mnie w najgłębszym miejscu.
    
    Zsunęłam się niżej, między jej uda, które same się przede mną otworzyły, z naturalnością i zaproszeniem. Znałam to miejsce. Było moim ulubionym, jak smak dojrzałego owocu, po który sięga się nie z łakomstwa, lecz z czułością. Mój język odnalazł je od razu, i zanurzył się z łagodną precyzją, powoli, bez pośpiechu. Pragnienie mnie prowadziło, ale nie zabierało uważności. Pieściłam ją tak, jakby każda sekunda mogła być ostatnią. A może… pierwszą?
    
    Jej jęk był cichy, ale wystarczył, bym poczuła ciepło rozszerzające się we mnie jak światło. Twarz wtulała w poduszkę, ciało drżało pod moimi ustami, jak ziemia poruszona dotykiem wiatru. Jej biodra falowały w rytmie przyjemności, której nie trzeba było opisywać. To był taniec. Ja dawałam, ona przyjmowała. Ale też odwrotnie. Czerpałam z niej całą sobą, z każdego jej oddechu, westchnienia, szarpnięcia prześcieradła, gdy nie mogła już się ...