1. Lekcja


    Data: 03.08.2018, Autor: batavia, Źródło: Lol24

    ... Dotarł na skraj gęstwiny, która w swoim majestacie wydawała się nieprzebytym murem. Splecione konary drzew stały niczym szereg ludzi trzymających się pod ramię, broniąc wstępu wgłąb. Niewzruszone wiekowe dęby, grube, pękate brzozy, buki, a nawet modrzewie i klony zdawały się mówić: nie wejdziesz. W powietrzu, przesyconym mocnym, żywicznym aromatem, liście niedostrzegalnie poruszały się w rytm wiatru. Pod wpływem podmuchów niektóre odrywały się i, kreśląc bezdźwięczne piruety, lądowały na ziemi. Po chwili wahania zanurzył się w tę ciemność, przedzierał się przez gąszcz traw i paproci. Zagłębiał się w mroczne ostępy zarośnięte nieprzebytymi chaszczami. Gałęzie dotkliwie uderzały twarz i dłonie, a kolce krzewów szarpały materiał ubrania. Z każdym kolejnym krokiem jego oddech przyspieszał.
    
    W splątanej gęstwinie konarów panowała ogromna cisza; tak wielka, że słyszał pulsowanie własnej krwi. Najlżejsze tchnienie ani podmuch nie mąciło bezruchu leśnych głębin. Ponure otoczenie wypełniało upiorne falowanie powietrza i zdawać się mogło, że zło czyha tu na każdym kroku. Spod nieprzeniknionego baldachimu gałęzi bezgłośnie, niczym widmo, spłynął jakiś kształt o ślepiach barwy najczystszego złota. Drgnął zaskoczony, gdy zbliżał się ku niemu, a strach karmiony niedopowiedzeniami zaczął pęcznieć w głowie. W obronnym geście wzniósł ręce i struchlał przerażony. Przemknęła mu myśl, gdy trwał bez ruchu, że zaraz szpony uchwycą go i rozszarpią. Zamknął oczy zrezygnowany i wyczekiwał ...
    ... nieuniknionego, gdy niespodziewanie upiorna zjawa z łopotem ogromnych skrzydeł przemknęła nad jego głową i zniknęła w mroku między gałęziami. Odetchnął z ulgą. Rozejrzał się niepewnie i już bez wahania ruszył dalej, chcąc jak najszybciej opuścić grozą podszyte ostępy.
    
    Drzewa zwolna się przerzedzały i wkrótce promienie słońca przedarły się między listowiem, rozpraszając złowrogą ciemność. Wyszedł na polankę. Nie dostrzegł trawy ni kwiecia. Nic, prócz pokrowca brunatnych igieł i butwiejących liści. Przystanął, łapiąc z trudem powietrze. Zabawił tutaj tylko parę minut. Ułamał gałąź i odarł ją z młodych pędów, zważył w dłoni ciężki, gruby kij. Wsparty na nim, ruszył dalej, śladem tak wąskim i nikłym, że dostrzeganym jedynie przez zwierzęta. Im dłużej szedł i im głębiej wkraczał w ten pogrążony w bezruchu, tajemniczy las, tym wyraźniej jego sylwetka się prostowała. Bruzdy zmarszczek, dotąd tak widoczne, zacierały się i wygładzały, znikł garnitur, a w miejsce to szata z kapturem na plecach, błękitnej, połyskującej barwy postać oblekła. Buty zmieniły się w ciżmy z zawiniętymi noskami. Jego chód, dotąd tak ciężki, też uległ zmianie – przez las szedł teraz człowiek w sile wieku, sprężystym krokiem pokonując odległość do sobie tylko znanego celu. Roślinność, tak utrudniająca marsz na początku, jakby sama się usuwała, nie dotykając szaty. Twarz wędrowiec ten miał poważną, rysy łagodne, oczy bystro rozglądały się wokoło. Siwe włosy barwę czarną przybrały niczym skrzydło kruka.
    
    Dostrzegł ...
«1234...7»