Wyklęty (I-III)
Data: 12.09.2018,
Autor: blackjack, Źródło: Lol24
... ucięła krótko.
– Osoba z twoim talentem tylko podróżuje?
– Nie przeceniaj mnie. Jestem w drodze do stolicy.
Dla odmiany na jego twarzy ukazało się osłupienie.
– Zdajesz sobie sprawę, że zboczyłaś? – spytał, patrząc na nią z niedowierzaniem.
– Może odrobinę.
– Odrobinę? – prychnął pogardliwie.
– Stąd w góry dzień drogi. Tak, odrobinę.
– Panno czarodziejko… – zaczął z wahaniem. Nie lubiła, gdy tak się do niej zwracał. Było coś protekcjonalnego w tych słowach, coś o nieco pogardliwym wydźwięku. Jakby dorosły człowiek zwracał się do rozkapryszonego dziecka. – Tak, stąd dzień drogi w góry. Ich szczyt zresztą majaczą na horyzoncie. Kojarzysz bagna Lotaru?
– Tak – zmarszczyła brwi, zastanawiając się, do czego on zmierza.
– Jesteś o dziesięć dni drogi na północ od nich.
– Na północ? Jak to dziesięć dni? Przecież ja… – Gwałtownie wstała. Podeszła do grubego karczmarza, który od samego początku gapił się na nich trwożnie. – Jak nazywa się ta miejscowość?
– Północne Pustkowie – odpowiedział, w panice nieco się cofając.
– A stolica? Ile dni drogi stąd do stolicy?
– Daleko pani – wyjąkał. – Bardzo daleko. Będzie z tuzin, zanim miniesz rozległe bagna…
Więcej nie słuchała. Wybiegła na zewnątrz. Po raz pierwszy odkąd tu przybyła, niebo nie było zasnute chmurami. Poszukała punktów orientacyjnych i pobladła.
Ten przeklęty czarnoksiężnik miał rację. Po stokroć miał rację! Tylko jak…
– Nie rozumiem – pokręciła w oszołomieniu głową. – Nie ...
... rozumiem co się stało. Czy to twoja sprawka?! – warknęła, odwracając się w jego kierunku, bo wyszedł za nią.
– Moja? Nie – zaprzeczył beznamiętnym tonem. – Ale znam to zaklęcie. Bardzo stare, niewielu magów się nim jeszcze posługuje.
– Magów?
– Masz rację, to raczej domena takich złych duchów jak ja – roześmiał się głośno, jakby bawiło go jej zgubienie. – To zaklęcie używane przez tych, którzy nie lubią ograniczeń. Problem polega na tym, że raczej pamiętałbym, iż go użyłem. A prócz mnie, nie ma w tej krainie nikogo, kto jeszcze tak silnie związany byłby z mrokiem. Te płotki, które oszukują na uzdrowieniach, nie są godne nawet wspomnienia.
– Albo kłamiesz!
– Ciebie mogę okłamać, to żaden problem. Siebie nie, bo nie mam po co – wzruszył ramionami. Oparł się o rozchwiany murek, niezgrabnie na nim siadając. W ręku miał pajdę chleba, którą po kawałku podjadał. – Prócz mnie może jeszcze Rothar i dwóch, albo trzech członków Rady mogłoby się posłużyć takim zaklęciem.
– Sugerujesz że Rada ma w swoich szeregach zdrajcę? – zadrwiła. – I to w dodatku sługę ciemności, którego nikt jeszcze nie wykrył?
– Najciemniej pod latarnią – odparł, bacznie się jej przypatrując. Złoszczące się kobiety bywały raczej brzydkie. Ta przeciwnie. Zielone oczy skrzyły się gniewem, policzki pokrył rumieniec. Nawet rudozłote włosy sprawiały wrażenie, jakby żyły własnym życiem, wijąc się w nieposłusznych lokach wokół pociągłej twarzy. Przekrzywił głowę, czując coś dziwnego, gdy jego spojrzenie ...