Formuła by mikakamaka
Data: 24.09.2018,
Kategorie:
Klasycznie
Autor: mika kamaka, Źródło: Fikumiku
Stałam przy kasie numer siedem w markecie, czekając aż jeden z klientów skończy wylewać na Bogu ducha winną kasjerkę wszystkie swoje frustracje, nagromadzone najwidoczniej w ciągu całego tygodnia. Jest piątkowy wieczór, więc w facecie nazbierało się najwyraźniej dużo złości i teraz znalazł ujście, by komuś ją przekazać. W domu nie może, toteż wybrał najłatwiejszy cel, kobietę, która mu nie odda. Żona uodporniła się na niego, lub jest przyczyną całego zajścia. Wkurzyła go, więc on wyżyje się na innej babie. Jakiej? Bezbronnej, zobowiązanej umową do przyjmowania „razów” od idiotów. - Panie! – Wkurzył się wreszcie ktoś z kolejki. – Daj pan spokój! Co ta kasjerka jest winna, że się cena nie zgadza z tą na półce?! - A co? – obruszył się pieniacz. – Adwokat? W końcu ona tu pracuje! Faktycznie… Pracuje tu, to dla czego nie wykorzystać jej jako pisuaru dla własnego bólu egzystencjalnego?! No to sru! Spuści jej się na ryj całym kwasem, który mu ciąży. Dla czego? Dla tego, że nic mu za to nie grozi. W końcu to często stosowany zamiennik psychologa tyle, że w cenie zakupów. - Idź pan do kierownika – odważył się kolejny osobnik z kolejki. – Ten zarabia więcej. Kolejka zamruczała w poparciu. Pieniacz się uciszył i grzecznie, acz z lekką furią wciskał zakupy do toreb, zaciskając zbielałe usta w wąską linię. Wrzucał pełne reklamówki do wózka, nie bacząc na ich zawartość. Ze złośliwością stwierdziłam, że w jednej z nich były jajka. I dobrze, zapaskudzi sobie samochód. Taka karma… Szłam do ...
... samochodu planując weekend. Wezmę Pućkę, moją kundelkę w wydaniu mini i pojadę jutro do rodziców. Soboty od zawsze były wspólnym czasem. Jutro będziemy robiły z mamą marynowane papryki. Cały dzień spędzony na myciu warzyw i słoików, wyparzaniu ich, później dosmaczanie zalewy i odmierzanie przypraw, łzy przy krojeniu cebuli i… pogaduchy. Dzięki tym sobotom byłam coraz lepszą kucharką i mogłam opisać biografie wszystkich członków rodziny trzy pokolenia wstecz. Anegdoty śmieszne i pikantne, smutne i romantyczne, tragedie i wielkie chwile. Kochałam te weekendy. Wieczór przy winie i ogniu kominka, leniwa psina przy nogach i tata zasmradzający atmosferę fajką z tytoniem o zapachu końskiego łajna. Taka słodycz zwyczajności i stały element tygodnia, bez którego nie wyobrażałam sobie życia. Znów pośpię w niedzielę do południa, znów dostanę śniadanie do łóżka i wrócę wieczorem do siebie jak po najbardziej ekskluzywnym SPA. Czasami zastanawiałam się, jakby to było mieć mężczyznę, dzielić z nim czas, zabierać go do rodziców i z nim pić wino ze zdekompletowanych kieliszków, pamiętających jeszcze usta moich dziadków. Nikt sensowny się dotąd nie znalazł, a moi rodzice taktownie przemilczali temat. I dobrze. W końcu dwadzieścia pięć lat to nie deadline, mam jeszcze czas… Gdybym wiedziała, w jak złym czasie te myśli zagięły bieg mojej czasoprzestrzeni… O, jaki ładny człowiek, pomyślałam, mijając mężczyznę, na którego wcześniej zwróciłam uwagę w kolejce. Stał za mną i pachniał upojnie. Teraz ...