1. Mily wieczor robotnika


    Data: 27.03.2024, Kategorie: Inne, Autor: Marcin M., Źródło: SexOpowiadania

    Tyranie od siódmej do siedemnastej, dzień w dzień, z sobotami w kratkę, odciskało na Jacku piętno fizycznego i psychicznego bólu. Oczywiście nie rekompensowały tego śmieszne ochłapy w postaci regularnej wypłaty, które wcale nie były formą nagrody, a robiły z człowieka współczesnego niewolnika pod krawatem. Już dawno zrozumiał, że tak to wszystko ustawiono, aby starczało ci na żarcie, dach i jakieś ciuchy, na używane auto, kawałek dupy raz na tydzień, butelkę lepszej whiskey od święta i jedne wakacje w roku, ale cholera nie na coś więcej. Masy musiały przecież pozostać masami, pracować i umierać w gnoju i znoju, tuczyć tych kilku cwaniaków siedzących na szczycie drabiny.Jacek był zwykłym robolem, pracował przy budowie i naprawie dróg, no był jednym z tych co to stoją w żółtych kamizelkach odblaskowych oparci o szpadel w kurewskim słońcu, spaleni na wiór i śmierdzący potem gorzej niż menele na dworcu. Był jednym z tych facetów, których podła robota zamieniała na te kilka godzin w prymitywa gwiżdżącego na przechodzące kobiety, opowiadającego sprośne żarty, śmiejącego się w głos, klącego, bekającego, pierdzącego i plującego gęstą śliną przez ramię. Oczywiście jak większość fizoli uważał się za kogoś lepszego, traktując tę pracę jako przestój na drodze do zostania jakimś dyrektorem w salonie samochodowym czy prezesem firmy zajmującej się spawaniem sklepowych wózków. Jacek miał brzydką i przeciętną twarz, na tyle przeciętną, że zapominało się o niej chwilę po jej ujrzeniu. Był ...
    ... nawet wysoki, ale się garbił, dłonie miał wielkie jak goryl, również łydki i stopy. Jedynie oczy zdradzały różnice między nim, a zwierzęciem. Nikt z mijających go na ulicy nie pomyślałby, że ten facet napisał licencjat z filozofii, konkretnie pracę o determinizmie, którą obronił z wynikiem bardzo dobrym. Oczywiście poza niewiele znaczącą satysfakcją i papierem nic mu z tego nie przyszło. Do kopania rowów wystarczyły dwie silne ręce.Wrócił na chatę jakoś w pół do szóstej. Rozebrał się jeszcze w korytarzu i swoje śmierdzące na kwaśno ciuchy wrzucił do pralki, którą od razu wstawił. Potem całkiem nagi polazł do kuchni, otworzył lodówkę i wyjął puszkę taniego piwa. Napił się, włączył głośno radio i wrócił do łazienki, zabierając piwo ze sobą. W lustrze nad umywalką obejrzał swoje ciało i zaczął zastanawiać się jak to możliwe, że przy takim trybie życia nadal wyglądał jak kapitan amerykańskiej drużyny futbolowej. Miał dobre geny, cholera, miał dobre geny.Pod prysznicem słuchał stacji nadającej na okrągło muzykę klasyczną, konkretnie V Symfonii Beethovena. Mył się, co jakiś czas sięgając po puszkę, którą postawił sobie na bambusowej półce trzymającej się na przyssawki. Potem ogarnął łazienkę z nadmiaru wilgoci, wytarł się ręcznikiem, owinął nim i poszedł do kuchni po drugie piwo. Ściszył trochę radio i udał się do salonu. Czekał aż zrobi się pranie. Chwilę później, ktoś zapukał do drzwi. Spojrzał na zegar i pomyślał, że to nie może być Ewelina. Byli umówieni na siódmą.– Siemasz stary – ...
«1234...»