1. Wiedza to połowa sukcesu


    Data: 18.07.2024, Autor: trujnik, Źródło: Lol24

    Ma­rek Za­mor­ski był zwy­kłym, czter­dzie­sto­let­nim miesz­kań­cem Po­zna­nia, jed­nym z kil­ku­set tysięcy. Od in­nych róż­ni­ło go tyl­ko to, że był mło­dym wdow­cem – jego żona ode­szła pół roku temu po dłu­giej i cięż­kiej wal­ce z ra­kiem wę­złów chłon­nych. Zo­sta­wi­ła mu nie­speł­nio­ną mi­łość i ich wspól­ny owoc – pra­wie szes­na­sto­let­nie­go już syna.
    
    Zo­sta­wi­ła w sen­sie do­słow­nym, bo w za­sa­dzie zaj­mo­wa­ła się nim ona, z nią Kuba miał peł­ne porozu­mie­nie. On sam, jako oj­ciec nie­wie­le mie­szał się w wy­cho­wa­nie syna – od cza­su do cza­su po­ma­gał mu w ma­te­ma­ty­ce, za­bie­rał w so­bo­tę na mecz Le­cha albo w nie­dzie­lę na lody, któ­re Kuba po­że­rał w prze­my­sło­wych ilo­ściach. Ale nie było mie­dzy nimi tej wię­zi, któ­ra po­win­na ist­nieć mię­dzy oj­cem i sy­nem.
    
    Nie było jej rów­nież i po śmier­ci Bo­że­ny. Po­cząt­ko­wo w za­sa­dzie nie za­uwa­ża­li sie­bie, Ma­rek dbał, aby ma­łe­mu ni­cze­go nie bra­ko­wa­ło – i brał nad­go­dzi­ny, zo­sta­wia­jąc syna wła­ści­wie samopas w domu. Nie mar­twił się zbyt­nio o nie­go, dzie­ciak – a w za­sa­dzie już mło­dzie­niec – był spo­koj­ny, nie spra­wiał kło­po­tów wy­cho­waw­czych. To usły­szał Ma­rek na pierw­szej w ży­ciu wy­wia­dów­ce, na któ­rej po­ja­wił się jako ro­dzic. Uznał więc, że wszyst­ko jest w po­rząd­ku. Dobre dziecko to spokojne dziecko – pomyślał.
    
    W za­sa­dzie w domu tyl­ko jed­na rzecz ich dzie­li­ła i łą­czy­ła za­ra­zem – chęć do prze­sia­dy­wa­nia na in­ter­ne­cie. ...
    ... Je­śli w ogó­le za­mie­nia­li ze sobą wię­cej niż kil­ka zdań, to głów­nie na te­mat użyt­ko­wa­nia kom­pu­te­ra. Kuba chciał co praw­da lap­to­pa do po­ko­ju, ale Mar­ka nie było na to stać. Nie lap­top był mu w gło­wie – mu­siał my­śleć o ma­sie rze­czy, któ­re do­tąd były dla nie­go abs­trak­cją: obia­dach, ubra­niach... W za­sa­dzie przy­da­ła­by się mu nowa żona, choć wie­dział, że nie jest jesz­cze go­to­wy do ta­kiej de­cy­zji. To wszyst­ko było zbyt świe­że, zbyt głę­bo­kie.
    
    Tam­te­go dnia Kuba już spał, gdy Ma­rek usiadł do kom­pu­te­ra. Był włą­czo­ny, Kuba nie za­dbał nawet o za­mknię­cie okien. Ma­rek ni­g­dy nie śle­dził po­czy­nań syna na sie­ci, tak mia­ło być i tym ra­zem. Jed­nak za­my­ka­jąc okno outlo­oka, rzu­cił mu się w oczy je­den list. Au­to­ma­tycz­nie za­czął go czy­tać...
    
    Masz ta­kie faj­ne, brą­zo­we oczy... Jak w nie pa­trzę, czu­ję się tak ina­czej... To je­dy­ne mo­men­ty, kie­dy tak na­praw­dę mogę być szczę­śli­wy... – Ma­rek prze­bi­jał się przez ten pre­ten­sjo­nal­ny beł­kot. No tak, dzie­ciak już za­czy­na do­ra­stać... Bez­wied­nie czy­tał da­lej. – Mam na­dzie­ję, że nikt się nie do­wie. Uwiel­biam cię, Kac­per­ku. Twój Kuba...
    
    Ma­rek nie od razu zro­zu­miał sens tych słów. Do­tar­ły do nie­go do­pie­ro, gdy już trzy­mał kur­so­ra na krzy­ży­ku. Za­raz, to zna­czy... Prze­ra­żo­ny swym od­kry­ciem, przez pierw­sze trzy mi­nu­ty siedział nie­ru­cho­mo przy ekra­nie. Po­tem, wbrew swym za­sa­dom, za­pa­lił w po­ko­ju pa­pie­ro­sa. A ...
«1234...»