Drobne historie II. Cholerny piątek.
Data: 04.03.2019,
Autor: PaloAlto, Źródło: Lol24
... bierze łyk. – Niezła – kwituje.
Biorę mały łyk. Smakuje jak whisky. Mimo najszczerszych chęci mój dyletancki nos nie czuje żadnych japońskich nut. Nic z ryżu, sushi ani wasabi. Po prostu whisky i tyle!
– A co tak się wwąchujesz? – pada nieco napastliwe pytanie.
– A nic. Smakuje jak whisky.
– Nooo oczywiście! – rzuca głośno i pogardliwie. – Japończycy chcą zawsze zrobić produkt doskonały, dorównujący i przewyższający oryginał …
Odpływam. Przestaję jej słuchać. Wykłady Marie miały to do siebie, ze zajmowały sporo czasu i mocno działały mi na nerwy. Ta kobieta uważa, że wie wszystko o wszystkim i musi to manifestować każdym swoim słowem, swoją sztywniacką pozą i intonacją przedszkolanki tłumaczącej dzieciom jak myć ręce. Zerkam na nią. Siedzi wyprostowana jakby kij połknęła i coś tam chrzani jak to japońscy kucharze ortodoksyjnie trzymają się przepisów i jakie to ich podejście do jedzenia jest wyjątkowe.
Watro dodać, że Marie, pochodzi z południa Francji; ma dość ciemną karnację, orzechowe oczy, lekko zadarty nosek i czarne, długie włosy, które całkiem ładnie (nie powiem) falują w rytm jej nerwowej gestykulacji. Dziś ma na sobie nijaką beżową sukienkę, niepotrzebnie podkreślającą jej spore biodra. Noga założona na nogę w sekretarskim geście. Właśnie dolewa sobie mojej whisky, no i dalej wciąż pieprzy jakieś trywializmy z miną jakby wyjawiała mi prawdę tajemną. Nie ma co, kapitalny sposób na spędzenie piątkowego wieczoru. Wkurwienie, na początku wieczora ...
... leciutkie, powoli narastało.
– … czy ty w ogóle mnie słuchasz? – Marie urywa i patrzy się na mnie wzrokiem nauczycielki z podstawówki, która właśnie złapała ucznia na gapieniu się przez okno.
– Taaaaaa... Też sobie doleję i wezmę lodu.
– Nie no?! Lód?? Może jeszcze dolej sobie coli?! – prycha pogardliwie. Nic nie mówiąc podchodzę do lodówki i wrzuciłem sobie do szklanki dwie kostki lodu.
– Doleję sobie jeszcze – mówi Marie ni to do mnie, ni to do siebie. – W sumie też mi się należy. Przecież to ja zapewniłam całą logistykę wyjazdu. To ja załatwiłam szefowi bilet ("Sześć tysięcy euro, z mojego budżetu.” dodałem w myślach; wkurwienie lekko skoczyło w górę). To ja zarezerwowałam mu hotel ("Kolejne dwa tysiące”. Wkurwienie oczko w górę). To ja przesłałam mu wszelkie dokumenty ("Akurat. Po prostu przesłałaś mu mejle od mnie.”, wkurwienie dalej rośnie). To ja przygotowałam mu wszelkie informacje o miejscach spotkań w Tokio ("Z których biedny misio nawet nie skorzystał. Trzymał się mnie przez większość spotkań, jak dziecko matki, dzwoniąc o dziwnych porach”). No i to ja załatwiłam wam taksówkę na lotnisko ("Heeeh! No aaaale wysiłek...”)
– ŻE CO??? – Na twarzy Marie pojawiają się pąsowe rumieńce złości, bardzo ładnie grające z jej oliwkową cerą. Duże, orzechowe oczy rozszerzają się w zdziwieniu do rozmiaru monet o nominale 2 euro.
Oho! Chyba ostatni komentarz wypowiedziałem na głos. Ale co tam.
– To żaden wysiłek, zamówić taksówkę. – powtarzam głośno – Jeśli ja w ...