1. Mars


    Data: 29.07.2024, Kategorie: Geje Autor: Zue Teksty, Źródło: SexOpowiadania

    Czasem się zastanawiam, czy nadal mogę powiedzieć, że jestem z Marsa.Teoretycznie tak, bo gdzie bym nie mieszkał, z kim się nie woził, jaka by nie była moja praca – to i tak nie wymarzę swojej przeszłości.Urodziłem się na Marsie, dorastałem tam i jeśli tam zawędruję choćby jutro, to spotkam znajome mordy. Tyle, że nie chcę ich spotykać.Nie jestem kosmitą, żadne tam latające spodki. Nie mam macek i nie strzelam laserami. Mars to nazwa osiedla, na którym żyłem. Nazywano je tak w całym mieście. Dlaczego? Bo to była dla większości obca i nieprzyjazna kraina. Bo jak tam zawędrowałeś przypadkiem opuszczając wygodne, bezpieczne centrum, to nie wiedziałeś co cię czeka ani kogo spotkasz. Mogłeś spotkać tubylca, marsjanina, i różnie się to kończyło. Skroili ci portfel albo komórkę, wyśmiali za pedalskie rurki, albo obili ryj. Różne historie się słyszało.Ja i moi kumple byliśmy właśnie tymi typami, których nie chciałeś spotkać. Nie mordowaliśmy i nie napadaliśmy ludzi dzień w dzień, ale mieszkaliśmy na Marsie. Byliśmy stamtąd i nie lubiliśmy obcych, a oni z całą pewnością nie lubili nas. No ale bez przesady. Nie byliśmy tacy źli.Od maleńkości wpajano nam pewne reguły. Nie takie, że trzeba czekać na zielone światło na przejściu dla pieszych albo ustąpić miejsca starszym. Nasze zasady były prostsze i trochę ważniejsze. Na przykład, jeśli ktoś obił ci mordę, to mogłeś się zemścić albo dać sobie spokój, wedle woli. Ale nie mogłeś iść z tym na policję. Nawet jeśli jakimś cudem pojawiali się ...
    ... na miejscu, to mówiło się że wpadłeś na ścianę albo że tak, ktoś cię napadł, ale było ciemno i nie znasz typa. A potem szedłeś z kumplami pod jego kamienicę i czekałeś aż się pokaże, żeby mu wpierdolić. To skrajne przypadki, na co dzień wszyscy żyli ze sobą dobrze, ale każdemu czasem się zdarza kiepski dzień w robocie albo o dwa browary za dużo i wtedy człowiek musi się wyładować.Miałem to szczęście, że akurat moja rodzina mieszkała na właściwym podwórku. Mieliśmy coś, czego nie mieli inni. Mieliśmy Krzywego.Krzywy pochodził z rozbitej rodziny i od dziecka kombinował jak zarobić żeby się nie napracować. Próbował kraść, próbował handlować trawą, ale zawsze w końcu zdarzał się jakiś przypadł i Krzywy albo tracił cały hajs, albo lądował na komendzie, a jego starzy świecili oczami na osiedlu. A potem stało się coś magicznego. Krzywy odkrył siłownię i stopniowo wszystko inne przestawało się liczyć. Dał sobie spokój z chlaniem w bramach, spadła mu agresja, coś w głowie mu się przestawiło i zrobił się przykładnym chłopakiem swojej dziewczyny, a za chwilę mężem i ojcem. W wieku trzydziestu lat miał już na koncie kilka zwycięstw w dźwiganiu tego swojego cholernego żelastwa z siłowni i chętnie dzielił się wiedzą z młodszymi i mniejszymi. Chłopaki go podziwiali. Wniósł w życie Marsa nową jakość, jakiś powiew świeżości. Ja też patrzyłem w niego jak w obrazek, ale z czasem, gdy byłem już wystarczająco dorosły żeby przesiadywać z ekipą na podwórku i palić jointy, powoli zacząłem zapominać ...
«1234...9»