Saga o gwiezdnej kobiecie, czyli wyznanie z historią w tle (niewykorzystana scena)
Data: 30.10.2024,
Autor: Anonim, Źródło: Lol24
***
*
Mimo że próbowałam na wszelkie możliwie i niemożliwe sposoby, nijak nie potrafiłam zrozumieć, co się właściwie wydarzyło. Owszem, podstawowe fakty pozostawały jasne: skoczyłam z mostu, straciłam przytomność, obudziłam się. Tyle. Ale co poza tym? Kto mnie najpierw zauważył, a potem wyłowił ze skutej lodem rzeki? Jakim cudem w ogóle przeżyłam coś, czego w żaden sposób przeżyć nie powinnam? Jak znalazłam się w gospodzie i jaką rolę odegrała w tym wszystkim nie tylko sama Rojza, ale także – a może przede wszystkim – owa pielęgniarka, z którą osobliwe zrządzenie losu ponownie mnie zetknęło? Czy to, co ujrzałam zaraz po przebudzeniu, było prawdą, czy jedynie wytworem rozstrojonej wyobraźni? Jak się do tego miała owa scena między mną a Rojzą, na której samo wspomnienie wciąż się rumieniłam? I w jaki sposób powinnam to wszystko interpretować? Jako rzeczywistość, tyle że odbitą w już nawet nie krzywym, a rozbitym zwierciadle? A może od początku do końca jedynie fantasmagorie rodem z sennego koszmaru?
Najprostszym rozwiązaniem byłoby zadanie całej listy pytań, jakie bezustannie cisnęły mi się na usta, lecz najpierw byłam zbyt osłabiona, by w ogóle zebrać myśli, a później… nie bardzo miałam z kim rozmawiać. Pielęgniarka już nigdy się nie pojawiła, natomiast Rojza zbywała me pytania milczeniem. A gdy pewnego razu poniosły mnie nerwy i wykrzyczałam, że kto jak kto, ale ja zasługuję na choć odrobinę prawdy, pierwszy i ostatni raz mnie objęła i powiedziała zimno: ...
... „najważniejsze, że czujesz się już dobrze i lepiej dla ciebie, żebyś zbyt dużo nie wiedziała”.
Wiedziałam za to aż za dobrze, że nie mogę wrócić do poprzedniego życia. Tymczasowo wybłagałam u Rojzy, by w zamian za pomoc w prowadzeniu rachunków pozwoliła mi zamieszkać w niewielkim pokoiku na tyłach restauracji. Ukrywałam się więc przed wzrokiem postronnych, siedząc od rana do nocy nad papierami. Nie było to specjalnie satysfakcjonujące zajęcie, niemniej czy byłam dzięki niemu bezpieczna? Byłam. Miałam co jeść i gdzie spać? Miałam. A że nawet dostawałam jakąś pensyjkę, powoli przygotowywałam się do wyfrunięcia z gniazda, w którym z każdym dniem atmosfera gęstniała. Niestety. Bo o ile mogłam zawrzeć pakt milczenia z mą chlebodawczynią i wybawicielką, o tyle przecież mojej obecności na dłuższą metę nie dawało się ukryć. A to rodziło plotki. Coraz groźniejsze plotki, niedopowiedzenia czy wręcz żyjące własnym życiem bajeczki z mchu i paproci, które coraz mocniej mnie niepokoiły.
Skąd o nich wiedziałam? Ano stąd, że w pewnym momencie zauważyłam, że coś się ze mną dzieje. Jakbym jednocześnie wciąż była sobą, ale już nie taką, jak kiedyś, tylko stawała się inna. Znaczy podobna, tylko że… nawet nie potrafiłam tego sensownie nazwać, nie mówiąc już o jakimkolwiek logicznym uzasadnieniu. W jaki bowiem sposób miałam wytłumaczyć niezbity fakt, że – gdy się odpowiednio skoncentrowałam – słyszałam nie tylko odgłosy zza zamkniętych drzwi, ale także te zza kilku ścian? Metaliczne dźwięczenie kasy, ...