-
Utulnia
Data: 28.09.2025, Autor: Anonim, Źródło: Lol24
... Gustaw. Młoda kobieta wyciągnęła ze swojego plecaka dokumenty i jakieś drobne rzeczy. Sprawnie przepakowała te drobiazgi do mojego. – Jak dotrzecie do tej szkoły, gdzie spaliśmy, to dajcie znać. Tu masz numer telefonu do bursy, gdzie my będziemy. Powinniście dotrzeć tam przed nami. Jak będzie jeszcze nasz autobus, to się ładujcie w niego i do zobaczenia – podał jej ostatnie wytyczne pan Gustaw. Wstałem z ziemi i zrobiłem jeden krok. Czułem lekki ból, ale powoli mogłem się jakoś przemieszczać. – To nie twoja wina, chłopcze, może uratowałeś tę dziewczynę – zwrócił się do mnie pan Gustaw i mocno uścisnął mi dłoń. Powoli ruszyłem w dół, słysząc za sobą okrzyki „Trzymaj się, Seba”. Pani Agnieszka chciała mnie podtrzymywać z boku, lecz na razie z tego nie skorzystałem. – Daj plecak – poprosiła. – Nie, jest dobrze, dam radę – zgrywałem twardziela. Szliśmy wolno. Na razie było w miarę. Najbardziej obawiałem się schodzenia z tej stromizny. Na początku nic nie rozmawialiśmy. – Dziękuję, Pani – wyrzuciłem z siebie. – Nie ma za co, pewnie zrobiłbyś to samo, co ja – odparła. Nawiązaliśmy rozmowę. Na początku mówiła, że to wina tych dziewczyn, które zepsuły mi wycieczkę, bo z pewnością miałem ją spędzić, przemieszczając się autobusem. Potem zaczęła opowiadać o swoich studiach. – Skąd pani wiedziała, że to skręcenie? – zapytałem ciekawy. – Nie wiedziałam, tak sobie powiedziałam, objawy na to wszystko wskazywały – odpowiedziała, uśmiechając się. Po pół ...
... godzinie marszu usiedliśmy, by odpocząć. Agnieszka sama to zaproponowała, obawiając się, że mogę przeforsować nogę. Wyciągnąłem z plecaka mapę. Wlekliśmy się niemiłosiernie. To, co normalnie zajęłoby kwadrans, my pokonywaliśmy w pół godziny. Należało się liczyć z tym, że przy dobrych wiatrach dotrzemy do celu po około czterech godzinach. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej. Chciałem przyspieszyć tempo marszu, lecz nie mogłem. – Nie forsuj nogi, nie uciągnę cię, jak padniesz – zwróciła mi uwagę. Szliśmy tak jeszcze dobre dwadzieścia minut, gdy z daleka dał się słyszeć odgłos burzy. – Nie tylko nie to – jęknęła kobieta. – Co? – zapytałem. – Ja się cholernie boję burzy – odparła spanikowana. W prognozie pogody wspomniano co prawda o silnych przelotnych opadach deszczu, lecz w godzinach późnopopołudniowych, gdy planowane było zakończenie etapu trasy. Coś koło osiemnastej, dziewiętnastej. Najwyraźniej front burzowy przyspieszył i, jak to w maju bywa, czekało nas starcie z nim. O ile reszta grupy oddalała się od burzy, to my dwoje szliśmy w jej kierunku. Pomruki wyładowań atmosferycznych stawały się coraz bardziej słyszalne. – Oprzyj się na mnie i daj plecak – zaproponowała wuefistka, widać było, że jest coraz bardziej zestresowana. Dałem jej plecak i wsparłem się na niej. Nie przyśpieszyło to marszu, lecz, mając mnie obok była mniej wystrachana. Lekki deszcz dopadł nas na sporej polanie, gdzie wcześniej odpoczywaliśmy. Mieliśmy do pokonania spory kawałek ...