- 
        
Weselna panna
Data: 03.10.2025, Autor: Anonim, Źródło: Lol24
... uczęszczał do tej samej podstawówki, więc postanowiłem oblecieć stare śmieci i zobaczyć, co się zmieniło. Przypominałem sobie dawne kąty – to była prawdziwa podróż sentymentalna. Po godzinie z klasy zaczęli się wysypywać rodzice. Czekałem, aż wyjdzie mama, ale nie było jej widać. Odczekałem jeszcze chwilę, aż w końcu wyszła razem z wychowawczynią brata. Ruszyłem w ich kierunku. — Dzień dobry — przywitałem się. — Dzień dobry — odpowiedziała Lucyna, wyciągając rękę na przywitanie. Pocałowałem ją w dłoń. Podniosłem wzrok i zobaczyłem, że matka pozostała nieco z tyłu. Mrugnęła do mnie okiem, dając mi do zrozumienia, że teraz kolej na mnie. — Chciałem panią zaprosić… — zacząłem. — Przecież już na wycieczce przeszliśmy na ty — przerwała mi. — Chciałem cię zaprosić na wesele — rozpocząłem od nowa. — Tak, twoja mama już mi o tym wspomniała, nie ma najmniejszego problemu, szczegóły ustalimy telefonicznie — odpowiedziała, nim zdążyłem skończyć. Tak jak przewidywałem, matka załatwiła wszystko. Moje zaproszenie było tylko formalnością. Spokojnie ruszyliśmy w stronę wyjścia ze szkoły. +++++ Ten miesiąc do terminu wesela zleciał dość szybko. Jesień była piękna. Wesele miało się odbyć na początku października. Z przepustką na wesele nie było najmniejszego kłopotu. Miałem jak w banku pełne 72 godziny, aby zaszczycić swoją osobą tę ważną uroczystość. Pokombinowałem jednak i już w piątek po piętnastej wypisałem się na stałą przepustkę do Warszawy. Kolega z ...
... sali miał podoficera i miał mnie przepisać, że wróciłem, a następnie wypisać na jednorazową przepustkę do domu. Termin powrotu miałem określony na 22:00 w poniedziałek. Na drugim roku można już było jeździć po cywilnemu, więc kłopot ze szkarłatnymi otokami Żandarmerii Wojskowej spadł do poziomu minimalnego. Na centralnym wskoczyłem w pociąg zmierzający w rodzinne strony i po pięciu godzinach byłem na dworcu mojego ukochanego miasta. W domu tylko przedzwoniłem do kumpla, aby upewnić się, że mnie przepisał i że wszystko w porządku. Słysząc, że wszystko jest OK, położyłem się spać. Od rana zaczęła się gonitwa przedweselna: prasowanie, przygotowywanie się, mycie samochodu, kąpiel i inne rzeczy, o których nie wspomnę. Uroczystość w Urzędzie Stanu Cywilnego rodzice i ja darowaliśmy sobie, nie chcąc tworzyć w ratuszu sztucznego tłumu. Po drugie, w głęboko religijnej rodzinie, jaką była moja, ślub w przysłowiowym urzędzie był tylko formalnością, niegodną uwagi. Kwintesencją zawarcia związku małżeńskiego był kościół. Wykąpany, czysty i pachnący, ubrany w elegancki czarny garnitur, na półtorej godziny przed ceremonią udałem się taksówką po Lucynę. Wcześniej matka ustaliła za mnie terminy spotkania i sposób jej odbioru z domu. Byłem trochę zły, że załatwia to wszystko za mnie, lecz nic nie powiedziałem. Pogoda była ładna – złota polska jesień. Podszedłem na postój taksówek, wsiadłem do kremowego poloneza i ruszyłem w kierunku jej mieszkania. Podróż nie trwała długo, może z ...