-
Remont 62 - Szarża trzech...
Data: 05.11.2025, Autor: Anonim, Źródło: Lol24
... na sobie dowód, że jesteś moją, naszą dziwką! I będziesz o tym myślała, co nie? Będziesz myślała, jak cię wyruchaliśmy, jak kurwę! I nikt, kurwa, nie będzie o tym wiedział, tylko my i ty! A ty będziesz wiedziała, do kogo należałaś. Do mnie. Do nas!" Jego słowa były niczym ostatni cios, to niewiarygodne, że pochodziły z ust tak nieśmiałego chłopca, przecież mojego ucznia... Wyczerpana, obolała, ale i dziwnie... spełniona, podniosłam się lekko na łokciach. Moje ciało drżało, ale musiałam to zrobić. Musiałam ich błagać. Moja godność, choć tak bardzo zdeptana, prosiła o ratunek. "Proszę..." – wyszeptałam, a mój głos był ledwie słyszalny. Spojrzałam na każdego z nich po kolei, próbując znaleźć w ich oczach choć cień litości, choć iskrę szacunku. Bezskutecznie. Ich twarze, wciąż spocone i wykrzywione zmęczeniem, emanowały teraz triumfem. "Błagam was, chłopcy... Błagam! Nikomu o tym nie mówcie! To... to zniszczy mnie. Moją reputację. Moją pracę. Moje całe życie!" – Łzy napłynęły mi do oczu, nie były to łzy bólu, lecz paniki i bezsilności. Bandziorek, który właśnie założył koszulkę, parsknął śmiechem. "Oj tam, pani profesor. Przecież to tylko... mała korepetycja była, co nie?" – Jego oczy błysnęły perfidnie. Janusz, stojący obok, uśmiechnął się, jego wargi wciąż lekko lśniły od mojej wilgoci. "No właśnie. Pani profesor wie, że my cicho jak grób. Chyba że... pani profesor nie zechce..." Stanisław, jak zwykle milczący, tylko skrzyżował ręce na piersi. Jego ...
... wzrok spoczął na mnie, zimny i oceniający, jakby już kalkulował, ile może z tego wyzyskać. "Ale ja wam wierzę…" – próbowałam jeszcze, desperacko chwytając się ostatniej nadziei. – "Przecież wy... Jesteście chłopakami z zasadami." Bandziorek znowu się zaśmiał, tym razem głośniej, a Janusz dołączył do niego chichotem. "My mamy panią profesor na haka, o tak! I to się liczy!" – Podszedł do mnie, kucnął i szepnął, a w jego głosie pobrzmiewała groźba. – "A co do zasad, to my mamy jedną. Że jak się zabieramy za taką cnotkę, to już do końca ją wykorzystamy." Bandziorek, z triumfalnym uśmiechem, skinął głową w stronę Janusza. Odsunął się lekko, żeby spojrzeć mi prosto w oczy. "A taką miała pani opinię cnotliwej" — zaśmiał się, a jego głos był pełen kpiny, wymawiając słowo "cnotliwej" z wyraźnym naciskiem. To zdanie, tak wypowiedziane, uderzyło mnie mocniej niż fizyczny cios. Było to jak ostateczne rozerwanie ostatniej zasłony. Wszystkie moje wewnętrzne bariery runęły. Wiedziałam, że to koniec. Koniec Marty, pani profesor, którą znali wszyscy z jej nienagannej reputacji. Połknęłam suchą ślinę, czując gorzki smak porażki, ale i dziwnego spełnienia. Spojrzałam na nich, a w moich oczach musiało być widoczne przerażenie, która powoli ustępowała miejsca rezygnacji. "Dobrze," – wydusiłam, a każde słowo było ciężkie, jak kamień. Mój głos był ledwie szeptem, ale wyraźnym. – "Zrobię, co zechcecie. Cokolwiek. Bylebyście nikomu o tym nie mówili. Bylebyście trzymali to w ...