-
Spalam się (wersja końcowa)
Data: 28.11.2025, Autor: Anonim, Źródło: Lol24
... go nie puszczą, na szczęście udało się, zresztą czy głupi ludzie mogliby wychować tak inteligentnego dzieciaka? Chyba nie. Czułam podniecenie w środku. Nie seksualne, to miało nadejść później, ekscytację przed tym, co przed nami. Wyjeżdżałam wielokrotnie na różnego rodzaju wyjazdy, ze znajomymi, z chłopakami, narzeczonymi czy mężem. Nigdy nie czułam się jednak tak, jak dzisiaj. Godzina szesnasta, ze szkoły wyszłam przed piętnastą, o siedemnastej byłam umówiona z Michałem w Rembertowie, a cała aż chodziłam i nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca w domu. Przetaszczyłam już walizki do samochodu, postawionego pod blokiem, a teraz hipnotyzowałam zegar ścienny, próbując zmusić go do szybszej pracy i przeskakiwania wskazówek. Zastanawiałam się, jak będzie? To nasz pierwszy, wspólny wyjazd, był do tej pory bardzo poukładanym, rozsądnym i dorosłym chłopakiem. Nie ryzykował, potrafił utrzymać w tajemnicy nasz związek, dla nastolatka to nie jest łatwa sprawa, bo koledzy, otoczenie, zawsze istnieje potrzeba, żeby komuś zaimponować i pochwalić się, że „przeleciało się najlepszą dupę w szkole”. Tyle że on w ogóle nie zwracał na to uwagi, na zaimponowaniu koleżankom z oczywistych względów mu nie zależało, a kumple mieli go za chodzącego własnymi ścieżkami inteligenta i trochę dziwaka. On świetnie ukrył pod tym płaszczykiem miłość do mnie i wszelkie wydarzenia, które miały w tym czasie miejsce. Zakochałam się w nim. To już nie jest zadurzenie, to miłość. Gdyby to zabrakło, w moim ...
... wnętrzu powstałaby ogromna wyrwa, której mogłabym nie być w stanie załatać. Znam siebie, w kilku związkach już byłam, żaden z mężczyzn nie powodował u mnie takiego stanu, co ten dzieciak. I za żadnym z nich nie tęskniłam tak bardzo, fizycznie i emocjonalnie, gdy nie było go obok. „Cała naprzód, ku nowej przygodzie.” – Zaśpiewałam pod nosem, podchodząc do Escorta. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam na wycieczkę życia. M. Miałem czekać na pętli autobusowej w Rembertowie, około siedemnastej, przy wjeździe do jednostki wojskowej. Nie wiedziałem, dlaczego akurat tam, ale skoro ma luba tak kazała, to wykonałem jej polecenie i cierpliwie dowlokłem swoje dupsko na kraniec Warszawy. W Rembertowie byłem kilka razy, więc drogę znałem, trzeba było dotoczyć się do skrzyżowania Marsa z Płowiecką, a następnie wsiąść w autobus linii 143 lub 408. Wpakowałem się do tego pierwszego punktualnie o szesnastej czterdzieści. O dziwo, spodziewałem się dzikiego tłoku, a pojazd był w połowie pusty. W latach dziewięćdziesiątych w Warszawie tabor stanowiły czerwone Ikarusy, które obecni warszawiacy wspominają z nostalgią. W tamtym czasie jednak w jeździe tymi gratami nie było czegokolwiek nostalgicznego. Upał trzydzieści stopni w cieniu, za klimatyzację robiły otwierane okna i włazy w dachu, siedzenia obite były okładziną z taniej ekoskóry (wtedy nazywanej dermą, powstał nawet kawałek „ja jestem pasażerem, wyrywam dermę z siedzeń”), która po dwóch minutach przyklejała się do dupska i pleców, ...