1. .Prezent


    Data: 06.07.2024, Autor: Vee, Źródło: Lol24

    ... raju. Ciekawe skąd to wie.
    
    Przykłada korek, ale kiedy próbuje go wepchnąć, przeszywa mnie tak silny ból, że natychmiast się wycofuje. Majstruje tak dłuższą chwilę.
    
    — Na pudełku jest napisane, że musisz się wyluzować.
    
    Szkoda, że nie zna języka kneblowego. Zrozumiałby, że mówię: „przestań mnie pouczać i sam się wyluzuj, a ja wsadzę ci to w dupę, pieprzony palancie”.
    
    Tracę poczucie czasu.
    
    Nie wiem, kiedy dochodzimy do chwili, w której wydaję z siebie ten pełen determinacji ryk, a korek zanurza się w moim ciele. Obudzony Stępiński myśli pewnie, że rodzę, ale tak naprawdę czuję ogromną ulgę.
    
    Jestem teraz taka pełna. I gotowa sprawdzić, czy było warto.
    
    Oj, było.
    
    Tomkowy twardziel daje mi największą przyjemność, jaką tylko znam. Raz, dwa, trzy, cztery. Raz, dwa, trzy, cztery. Posuwa mnie w rytmie ćwiczeń na sali gimnastycznej. Nie przeszkadzają mi kajdanki, nie przeszkadza czerwona kulka w ustach. Nie zależy mi już na zaciskaniu jego rąk ani upodmiotowieniu w ogóle. Raz, dwa, trzy, cztery. Niestrudzony drąg w moim wnętrzu zamyka w sobie wszystkie moje potrzeby. Jedyne, o co teraz proszę, to by nie przestawał.
    
    Ale tego dnia wszystko jest kompletnie popieprzone.
    
    Tomek wyskakuje ze mnie jak rażony prądem. On pierwszy usłyszał z okna znajomy głos. Wystarcza mi jedno spojrzenie na jego twarz, by wiedzieć, co widzi przez szybę. Granatową skodę i łysinę mojego ojca.
    
    — Mówiłaś, że nie wrócą!
    
    Słyszę, jak ojciec krzyczy na matkę. Pewnie znowu pokłócił się ...
    ... z wujkiem o politykę. Tomek też to słyszy.
    
    — Przecież on mnie zajebie — dodaje.
    
    Kompletnie panikuję. Tomek biega z kuchni do pokoju, w tę i z powrotem. Przynosi ubrania, które zerwał ze mnie w kuchni, a także swoje rzeczy. Jest zbyt zaaferowany, by zdjąć mi knebel, a ja wcale go nie winię, bo i tak nie wiem co powiedzieć. Jestem sparaliżowana i mogę tylko słuchać jego jednoosobowej burzy mózgu.
    
    — Nie mogę ukryć się na klatce, bo wyżej już nic nie ma. Tu też zostać nie mogę. Cholera! Zostaje okno. — Nie! Gdybym tylko mogła, wybiłabym mu z głowy ten głupi pomysł, ale on już podjął decyzję. — To jedyne wyjście. — Sama nie wiem, kogo próbuje przekonać.
    
    Kiedy rodzice zabierają ostatnie rzeczy z bagażnika, Tomek stoi już przy oknie. Zamykają się drzwi klatki schodowej. To jego szansa.
    
    Otwiera okno.
    
    — To była najlepsza wigilia w moim życiu — mówi.
    
    Nie wierzę mu. Nie wierzę mu, bo jego słowa brzmią jak pożegnanie. Jakby miał się zaraz rozbić o chodnikowe płytki i zginąć na miejscu. Kiedy wychodzi przez okno, stoję obok niego.
    
    Tomek odbija się od parapetu i skacze na stromy dach dobudowanej do kamienicy pralni. Podskakuję w miejscu, nie potrafiąc pohamować emocji. Wszystko idzie dobrze, aż nagle traci równowagę na zlodowaciałej dachówce. Jego kurtkę rozcina ostry fragment rynny, a mój chłopak leci w dół.
    
    Nie!
    
    W ostatniej chwili łapie się krawędzi dachu. Zawisa w powietrzu. Słyszę, jak stęka. Na sam widok uginają mi się nogi. Nigdy nie dopingowałam go tak ...