Uwagojad (nie)pospolity
Data: 19.09.2024,
Autor: Anonim, Źródło: Lol24
... uwagi, na którą zasługuje. Tu nie musi być perfekcyjna, nikt nie ocenia jej niedoskonałości. Nie musi być też nieustępliwa ani zawsze wygrywać. Ba! Chętnie podejmuje z góry skazane na porażkę bitwy, bo tak przyjemnie jest ugiąć się pod cudzą siłą. Pełnymi garściami czerpie z naszej spolaryzowanej relacji.
Aż trudno uwierzyć, że tak szybko zrozumiała zasady gry.
Na balkonie jest cholernie zimno, ale daję jej jeszcze trochę czasu. Inhaluję się drugą fajką.
W środku bez zmian. Ewa leży tak, jak leżała i wciąż nie upuściła swojego kijka. Czas jej trochę pomóc. Podchodzę od tyłu i znienacka próbuję łaskotnąć w boczki. Bez rezultatu, nawet nie drgnęła.
– Ha-ha-ha – przeciska przez zaciśnięte zęby bezczelną drwinę.
Nie mogę pozwolić się tak ośmieszać.
Przejeżdżam palcem po jej stopie. Szarpnęła się tak gwałtownie, że o mały włos nie dostałem w zęby. Uśmiecham się, bo to dobry znak. Przytrzymuję ją drugą ręką, a moje palce zaczynają tańcować na parkiecie jej stóp. Szarpie się ponownie, rzuca całą sobą to w lewo, to w prawo, ale wszystko w ramach granic wyznaczonych przez sznury. Z jej ust wydostaje się dźwięk świadczący o tym, że nie wytrzyma tak długo.
Nie przerywam zabawy, a ona nie przestaje walczyć. Nie przejmuje się już tym, że znowu widzę jej ciało w pełnej krasie. Gotowa jest zrobić wszystko, by przerwać torturę. Wreszcie trzcinka spada na dywan, a jej krzyki, śmiechy i błagania roznoszą się po całym pokoju.
– Dobra! Wystarczy! Puściłam! – ...
... krzyczy.
Nie przekonuje mnie i męczę ją jeszcze ze dwie minuty, aż zauważam, że opada z sił. Doceniam, że wytrzymała tak długo, a i nie chcę zmuszać jej do użycia słowa bezpieczeństwa. Kiedy przestaję, krzyki milkną. Ewa kładzie główkę na dywan, a jej ciało unosi się i upada w rytm głośnych wdechów i wydechów.
– Co za cham. Co za cham! – Udaje wściekłą, ale zdradza ją uśmieszek.
– Ehh… a miałaś tylko potrzymać kilka minut – mówię z dezaprobatą.
Podnoszę oślinioną trzcinkę, ale nie śpieszę się z wymierzeniem kary. Wpierw staję nad Ewą i zakładam jej opaskę na oczy. Kiedy przykładam narzędzie do jej stóp, cały świat sprowadza się do niewielkiej powierzchni jej podeszew.
Pewnie myśli, że pójdzie szybko. Jak bardzo się myli.
Tym razem nie uderzam w równym tempie. Leniwie wodzę trzcinką po jej stopach, jakbym grał na skrzypcach spokojną melodię. Od czasu do czasu podnoszę smyczek, by z powrotem położyć go na delikatnych strunach. Zdarza mi się zamarkować uderzenie, a ciszę wypełnia wtedy świst przecinanego powietrza. Po jednym z takich manewrów krzyczy, jak po mocnym uderzeniu.
– Nie śmiej się… – mruczy.
Nie śmieję się. Każde uderzenie jest silne i stanowi dla niej wyzwanie. Zanim rzuca w eter kolejną liczbę, z ust Ewy wydostaje się pisk, jęk lub głośne stęknięcie, w zależności od siły.
Przyglądam się tanecznym ruchom drobnego ciała. Jej mięśnie to napinają się, to rozluźniają, w nieustannym stresie przed kolejnym razem. Boi się trzcinki, a jednocześnie każde ...